wtorek, 25 czerwca 2019

CHOROWANIE, A MACIERZYŃSTWO

Pół roku temu zaczęłam pisać post o tych "gorszych stronach" rodzicielstwa...Wczoraj pomyślałam, że warto go dokończyć. Początek postu z przeszłości brzmiał "Oj dziś nie mam szcześliwego macierzyństwa ;), oczywiście jest to pół żartem powiedziane, ale czy któraś z was oczekując na dziecko myślała o takich dniach jak znów jest kaszel , katar i siedzenie w domu? Oczywiście myślę, iż większość z nas bała się takich chorób śmiertelnych itp. ale ja na przykład nie brałam pod uwagę, iż macierzyństwo to również okres dłuuuuugich przeziębień, okropnych gryp jelitowych, zatkanych nosów, bieganie po okulistach i alergologach. Dziś Józek z racji super pogody dostał kaszlu, Zuza zatkany nos, Zocha zęby....I tak siedzimy w domu-odcięci od świata- 2 dzień. "

Teraźniejszość ;) - W niedziele moje starsze Bąble, jak co roku, pojechały na obóz judo. My zaś z małą Zochą w niedziele spędziliśmy miło czas na poprawinach.
Jak znajomi dowiedzieli się, że Zuzka i Józek pojechali na obóz , słyszałam owe pytanie " I co ty będziesz robić bez tej dwójki?"...ja na to  "Będę odpoczywać i tyle "....Ale życie jak życie....swój odpoczynek rozpoczęłam od poranku z płaczem Zosieńki i wymiotach... Heheh i sama się do siebie uśmiechnęłam, jakie to śmieszne. Ale ja już przyzwyczaiłam się do takich sytuacji i akceptuje je w pełni i staram się zawsze widzieć tą "dobrą stronę" owej chorobowej sytuacji. Na przykład wczoraj poświeciłam swój cały czas Zosi, ani na minutę się nie rozstałyśmy od 7 rano do 21. I było mi tak cudownie, nie dlatego, że siedziałam w domu (kto mnie zna, wie, że ja nie potrafię siedzieć w domu), ale było mi cudownie, że w taki naturalny sposób czułam potrzebę bycia z Zochą, kiedy widziałam jak moja obecność, moje głaskanie po malutkiej główce daje jej ukojenie w bólu. Wczoraj dosłownie przeleżałam większość dnia z Zochą na kanapie, czytając jej książki jak i swoje, układając klocki, gilgocząc ją w brzusio.










Pooglądałam jakieś niezbyt wyszukane filmy, kiedy Zosieńka spała. I było mi tak dobrze, dziwnie dobrze, czułam "spełniające się " w 100l % macierzyństwo. Ta potrzeba Zosi, żebym było koło niej, że jej małe ciało przylega do mojego ciała, że czuję tą potrzebę bliskości- tej psychicznej jak i fizycznej- jest tak dla mnie mocnym doznaniem. Jak wczoraj tak siedziałam z Zochą, to przypomniało mi się jak Józio i Zuzia często chorowali- jak czasami było męcząco i upierdliwie, bo choroby się potrafiły ciągnąć do 2 miesięcy non stop. Czasami jak wiedziałam, że kolejny dzień mnie czeka, to aż wyć się chciało- kolejny dzień kaszląco-kichająco- marudny...ale starałam się wymyślać dla nich jakieś zabawy, robić im niespodzianki itd. i teraz jak myślę o tym czasie- to mam i oni też mają miłe wspomnienia- robiliśmy śmieszne rzeczy i  byliśmy razem i nikt nam nie przeszkadzał :). Pamiętam jak przyklejałam im arkusze szarego papieru na ściany w ich pokoju i jak oni się cieszyli i malowali, jak graliśmy w babington, jak odwracaliśmy fotel  do góry nogami i robiliśmy karuzele, jak robiliśmy na balkonie nasz mały domek z parasolek, jak razem gotowaliśmy, robiliśmy eksperymenty chemiczne. Mieliśmy mnóstwo czasu dla siebie- cudownego czasu, pełnego również gorszych momentów chorobowych, ale co najważniejsze byliśmy razem. :)…. Dziś mam kolejny dzień z Zochą. Rano obudziło mnie jej przytulenie do mnie, jak zwykle przydreptała ze swojego łóżeczka do mnie i mocno się przytuliła, jednocześnie biorąc moją rękę, żebym ją głaskała po głowie. Moja mama codziennie głaskała mnie po głowie, ona siedziała na kanapie, a ja kładłam jej głowę na nogi i mama delikatnie głaskała mnie po głowie, i ja tak samo robię swoim dzieciom - bardzo relaksujący czas. Jak już ją poprzytulałam i pogłaskałam, poszłyśmy razem robić śniadanie- Zocha siedziała na blacie, ja robiłam mini kanapki, Zocha oddała pół śniadania dla psa, obgryzła połowę pomidorków koktajlowych, narobiła bałaganu- ale tak było miło, widząc, że dziś lepiej się czuje i jaką radość ma, że znów jesteśmy razem. Potem poszłyśmy do ogrodu, poskakałyśmy na trampolinie, pozbierałyśmy maliny, wykąpałyśmy lalki w basenie. Teraz ja piszę, a Zocha ogląda swój ulubiony film "Idol" i przytula się do mnie. Zaraz wskoczymy razem do wanny, jak prawie co dzień. Tak myślę i czuję, że naprawdę fajnie jest widzieć lub starać się widzieć dobre strony nawet w tych "gorszych momentach". Ja będąc młodą mamą z Zuzią, na początku byłam trochę "podirytowana", że znów katar, znów kaszel i wymioty i nieprzespane noce, a trzeba było się uczyć na egzaminy itp. Teraz akceptuje to i staram się korzystać z każdej chwili- życie jest jedno, po co marudzić, lepiej "stworzyć" dobre myśli w głowie i żyć...po prostu być/starać się szczęśliwym, zawsze znajdziemy powody do smutku, to czemu nie szukać powodów do radości...

Zawsze jak moje dzieci są chore i opiekuję się nimi, myślę o tych spotkanych dzieciach w moim życiu, które nie mają rodziców lub innych opiekunów, które w trakcie choroby nikt nie przytuli, nie pogłaszcze...wtedy moje serce robi się jeszcze bardziej wrażliwe na gorsze dni moich ukochanych Bąbli  i mam ochotę "zalać" je swoją miłością :) :) 

Miłego dnia wszystkim rodzicom z chorymi dziećmi w tak piękny dzień  :) !!!


Paulina- mama  Zuzi , Józia i Zosi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz