wtorek, 7 lutego 2017

PRZEMYŚLENIA...CZĘŚĆ DRUGA...

Ufff...właśnie siedzę przy stole w kuchni...przetoczyłam się z kanapy, gdzie próbowałam odetchnąć z "kręconymi" nogami w górze...ulga żadna.... Moja ciąża jest tak upierdliwa, wykańcza mnie psychicznie, czekam do porodu, wiedząc, iż wszystkie te dolegliwości z ciśnieniem, zgagą, rwa kulszową znikną jak nic…ufff, co za ulga będzie. Już żyję okresem po porodzie. Śmieszne jest to, iż byłam przekonana, że trzecia ciążą będzie cudownym okresem. Zuzia i Józek są już samodzielni w większości sfer życiowych, ale nie brałam pod uwagę faktu, iż to ja stanę się jak to mówi Zuzka "nieruchliwa". Od 2 miesięcy nie jestem w stanie przejść więcej niż kilka kroków bez rwącego bólu rwy kulszowej.Moi nowi przyjaciele- to kule do chodzenia.  Od miesiąca siedzimy w domu, dzieci pławią się w bajkach, tabletach, ja zaś mobilizuje swoje ciało, aby przejść kawałek drogi z salonu do kuchni i coś im zrobić do jedzenia. Dzieciaki są wyrozumiałe, ale się nudzą, nawet największych owoc zakazany (jak tablety i bajki kontrolowane do tego czasu) już stają się nieatrakcyjne. Jest środek dnia, a ja chce spać, w ogóle bym przespała cały dzień, w nocy ból nóg nie pozwala mi spać. Jak do tej pory bałam się porodu tak teraz czekam na niego jak na wybawienie. Jest mi obojętnie już gdzie rodzić, byle by urodzić zdrowego kolejnego bąbla i aby moje ciało odżyło.
Nie mogę sprzątać, muszę się uspakajać widząc brud do dokoła mnie. Teraz siedzę i piszę i widzę zawalony stolik paluszkami, kubkami i jabłkami, staram się nie skupiać na tym i pisać dalej. Jednak czuje podirytowanie, iż w garderobie jest sterta ciuchów do ogarnięcia, kurz wszędzie, okna zapaćkane...nie lubię syfu- strasznie mnie rozdrażnia.A z drugiej strony myślę o tych kobietach na świecie, które nie mają wsparcia męża i środków do życia, jak i opieki medycznej i muszą sobie radzić.Staram się nie użalać nad sobą, uspokoić się, iż za kilka dni życia będzie mniej przyjemne, iż dzieci nie zgłupieją od bardziej leniwego trybu. Plus jest taki, iż muszą być bardziej samodzielne i uczyć się wyrozumiałości. Pomagają mi wstawać z kanapy jak już całkowicie noga mi zastygnie...I tak sobie myślę, iż to co zostało mi dane wcześniej, teraz do mnie wraca- dobroć i troska. Jak to się mówi, zawsze są plusy i minusy danej sytuacji. Generalnie ostatnio wegetuje w domu, nie mam ochoty na spotkani z ludźmi, na żadne wyjścia, nie czytam książek, mało co oglądam generalnie to leżę i się gapię na okna sufitowe i na chmury za dnia i na gwiazdy w nocy. Dziś wziełam kompa, licząc, iż uda mi się sklecić parę zdań. Idzie mozolnie. Mózg nierozruszany, nie funkcjonuje normalnie. Mogę otwarcie powiedzieć, iż moje "szcześliwe macierzyństwo" uległo zachwianiu. Jednak większość czasu staram się uśmiechać i żartować z siebie i swojego stanu…i wyłapać te dobre strony. Na pewno jedno z nich jest, iż dzieciaki muszą być bardziej samodzielne i uczą się, iż czasami coś się może zmienić i będą musieli sobie jakoś poradzić. Nie ma wołania "Mamo, podasz mi…itp", a wręcz przeciwnie jest na odwrót. To oni muszą posprzątać wszystko co leży na podłodze- uuu zanim ja się schylę, a potem wstanę to mija czas, przynieść mi wody itp.. zrobić sobie samemu kanapkę, pokroic jabłko, znaleźć ubranie. Co jest jeszcze pozytywne, teraz każdy jak widzi taką połamaną w ciąży to jest miły. Jest to fajne, ale jednocześnie irytujące. Gdziekolwiek, gdzie sie nie wybiorę, jak ktoś przyzauważy, iż idzie "kulawa" i to w ciąży to się na mnie patrzą. A jeśli było by tak, iż od zawsze jestem "kulawa" - to co nie mogę być w ciąży? :) Jestem w stanie też zrozumieć w jakimś mikroprocencie osoby zamknięte w swoim ciele. jak umysł chce coś innego, ale ciało się nie słucha. Frustrujące jest być zależnym od innych, nie móc wyjść kiedy ma się ochotę. Teraz jeśli mam wyjść z psem to jest to dla mnie wysiłek, nie wychodzę jak jest ślisko, boję się panicznie szpitali- a jak huknę, nogi w gips i patologia ciąży- to już by było za dużo atrakcji i całkowita dezorganizacja życia rodzinnego. Wiem, iż mój stan jest upierdliwy dla innych, więc staram się być jak najmniej obciążająca, nic nie potrzebująca, nie trująca dupy i nie angażująca w swoje boleści. Staram się angażować  tyle ile mogę, namiętnie gramy w gry planszowe. czytamy książki z dziećmi i rozmawiamy. Dla nich jest to duża zmiana, nagle z aktywnej mamy muszą zaakceptować, iż mam okres przestoju. W tym roku udało mi się być z nimi raz na sankach, oczywiście oni zjeżdzali, a ja się patrzyłam- miałam taką przyjemność z tego, bąble też pokazywały swoje najróżniejsze style jazdy. Takie chwile upewniają mnie w słuszności decyzji o posiadaniu dzieci - kocham je i są niezwykłe. Na nic nie zamieniła bym swojego życia. Dla mnie jest idealne - bo mam rodzinę, która jest dla mnie najważniejsza. Sądzę, iż w dzisiejszym rozchwianiu wartości rodzinnych, posiadam skarb i mam z czego być dumna i szczęśliwa. Współczuje ludziom, którym nie dano mieć szczęśliwej rodziny- jest to największa strata człowieka. Jak myślę o tych samotnych ludziach, o dzieciach bez normalnego dzieci to ogarnia mnie smutek…Jak mało i zarazem dużo nam trzeba, aby być szczęśliwym. Plusem całego zamieszania z moim brakiem aktywności jest czas właśnie przemyśleń nad rodziną, nad szkołą, pracą- stwierdzam, iż zachowanie spokoju i dystansu do wszystkiego to rzecz święta. Nie skupianie się nad pierdołami to sukces w życiu, a przynajmniej jego część- zachowanie spokoju jest kluczem w życiu, żeby nie zwariować, umiejętność odpuszczania sobie i innym. Wrzucenie na luz tak zwany jest niezwykle trudne, ale możliwe. Nie mówię tu o całkowitym lenistwie i nic nieróbstwie. ale nie o fiksowniu się na rzeczach zbędnych. Ludzie narzucają sobie za dużo. a potem nie znoszą swojego życia. Uważam, iż większość z nas po mimo transformacji systemu społecznego nadal jest potrzebne ciepło drugiego człowieka, poczucie zrozumienia i docenienia. Rarytasem jest móc się do kogoś przytulić, oprzeć głowę na ramieniu. Ja mam owe "skarby" i one mi dają siłę. Nie kupno super wózka czy łóżeczka z 20 funkcjami, ale ta świadomość, iż mam rodzinę, która mnie kocha jest tym czymyś, co mnie trzyma przy dobrym humorze. Jak widzę jak Zuza biegnie z kulami, żeby mi podać, jak pomaga Józkowi znaleźć czapkę, jak Ziut co dzień rano całuje brzuch i pyta się "Jak twój dzidziuś się dziś czuje?", jak pomaga w podniesieniu czegokolwiek, mąż, który znosi wszystko (oczywiście, iż mam złości i frustracje chwilowe) - to są fundamenty mojego życia.
Co jeszcze z przemyśleń to, iż moja opinia o telewizji i tym czym karmi się widzów nie uległa zmianie. Oczywiście siedząc w domu puszczam telewizję- żebyś coś buczało - jednak z przerażeniem widzę kilkanaście programów z taką sieką dla mózgu, matko nie wiedziałam, iż jest tyle gówniastych programów, przerywanych "cudownymi" reklamami - głównie chemii, lekarstw. Te reklamy z matkami dającymi całej rodzinie lekarstwo i te miny - rozśmieszają mnie do rozpuku, a jednocześnie przerażają ile odbiorców jest bezkrytycznie wierzących w to co usłyszą. Chętnie wtedy wpada mi pomysł na zrobienie szkoleń  z zakresu "Bezkrytycznego myślenia" i poddawanie się fali. Tragedia. Jeszcze lepsze są programy nocne z wróżkami, ja wiem, iż to jest podłe naśmiewanie sie z innych, ale  jest to dla mnie abstrakcja. Sądziłam, iż nie ma takich rzeczy, a jednak interes jest jak nic. Powiem tak, jestem pod wielkim wrażeniem, iż taka sieczka się sprzedaje. Czy masz 5 kanałów czy 150 nie ma zazwyczaj co oglądnąć. Wszystko jest na jedno kopyto, przewidywalne i mało ciekawe. Kanały bajkowe - tragedia, większość bohaterów to jakieś dziwadła, do tego rozdarte. Dzieciom- zwłaszcza Józkowi- podobają się te rozdarte pyski, nie truje mu już, iż to durnoty, bo nie mam sił, aby zaproponować mu cały dzień rozrywek, a sprawia mu to przyjemność, więc wrzucam na luz, ale z wielką przyjemnością myślę, jak zdezaktywuje TV w naszym domu, jak tylko będę się dobrze czuła :D. Ajjj telewizji jak najmniej…i tyle.

Kurcze jest 14:30, a ja dalej w piżamie- dziś dzieciaki poszły obydwoje do szkoły, miałam całkowity dzień tylko dla siebie - czyli nic nie robiłam,  leżałam i odsypiałam nieprzespane noce. Niestety im mniej ruchu tym mniej boli- ale niedługo minie i będzie cudownie :). Idę się ogarnąć. Nigdy nie przepadałam za chodzeniem w piżamie, taki objaw jak dla mnie- lenistwa i niechlujstwa. Mam godzinę na ogarnięcie się i domu. Ale bez spinania się, luz ….oto nasz pies z kotem- widać, iż po mimo różnic dzielących ich dają radę :)

Paulina - mama Zuzi i Józka i siedzącej  w brzuchu Zośki :)