środa, 5 sierpnia 2015

WYPAD DO BUENOS AIRES :)

Taki mały żart w tytule postu. No niestety nie byliśmy  w Buenos Aires...ale w Kudowie Zdrój w pensjonacie o nazwie Buenos Aires...w sumie orginalna nazwa, a nie Kudowa Spa, czy Uzdrowisko Kudowa...pensjonat bardzo przyjemny, w drugiej linii "od centrum", graniczący z mała uliczką od strony frontu i z lasem od tyłu. Przemiła obsługa, w większości ludzie straci w obsłudze- bardzo ciepła atmosfera. Za pokój 3 osoby ze śniadaniem (normalne- chleb, wędlina, jajecznica, kiełbasa itp.)- 170 zł. Cena taka sobie, ale po przejrzeniu paru ofert to oferta ekonomiczna, niektóre hotele liczą sobie za naszą 3 -prawie 400 zł za dobę...Aj polska turystyka  w porównaniu do Azji- drożyzna ze hoho... Czemu Kudowa...Chciałam w trakcie przerwy w przedszkolu  i mojego wymuszonego urlopu na ten czas jechać nad polskie morze, gdyż nasze dzieci były prawie wszędzie, ale nigdy nad polskim morzem, więc chciałam im pokazać Bałtyk, jednak tłumy ludzi i ceny zniechęciły mnie. Wybrałam model tańszy i bliższy...a powietrze też czystsze.


Przyjechaliśmy w zeszła niedziele i wróciliśmy w czwartek. Podróż autobusem PKS za naszą 3 - 46 zł. Józek jechał na całkowitej zniżce, Zuza ulgowy, a ja normalny - całość 46 zł. Podróż niecałe 2,5 h. Mało ludzi w busie, bąble przespały cała drogę.

Pierwszy dzień szybkie obczajenie, gdzie można zjeść, posiedzieć na spokojnie itp. Pierwsze, co zaliczyliśmy to plac zabaw. Park zdrojowy jest czysty, ku mojej uciesze-brak psich kup!!!!!!!!!, w końcu w Polsce duży czysty park-cudownie. Plac zabaw zadbany, zamknięty (przy moim Józku, który ciągle znika komfort poczytania książki na ławce). Z placu zabaw przeszliśmy się wzdłuż drogi głównej, no nic ciekawego, ale musiałam znaleźć "Biedronkę"- jest przy hotelu "Willa Zuzanna czy Zuzia". Kiedy dzieciaki umierały z głodu, a ja chciałam usiąść i się napić "czegoś", wymusiły na mnie pizzę....nie napiszę nazwy pizzerii, ale takie ohydztwo to ja dawno nie jadałam, pizza standartowa-szyna, pieczary, ser.....spód ciasta przypalony, pieczarki to niepokrojone w plasterki tylko w kwadraty, wypadały z pizzy w trakcie podnoszenia, gdyż niepokrojone....ale już nie chciałam robić awantury, zamówiłam sobie piwko z sokiem malinowym i jakoś przełknęliśmy to "coś", oczywiście więcej nie poszliśmy. O 21 byliśmy na terenie ośrodka- zakupiłam im w biedronce, takie pierdółki, naciągnięte przez gumę lecą w górę i świecą- takie coś lata w rynku we Wrocławiu (oczywiście cena kilkakrotnie wyższa), poopuszczaliśmy pierdółki, ryjki się cieszyły, przez pół godziny, a ja napawałam się ciszą i zielenią.

Kolejnego dnia o 8 30 śniadanie, trochę porysowali w pokoju i wyruszyliśmy do Parku Zdrojowego, nie wchodziłam do pijalni0 tłum ludzi, od razu poszliśmy na plac zabaw, zaś potem dotarliśmy do Parku Linowego- 10 zł od dziecka za przejście odcinka dość krótkiego, bąble przeszły dwa razy każdy, oczywiście chciały więcej, ale ja nie zamierzałam więcej płacić, więc Zuza zaproponowała, że da 60 zł ze swojego kieszonkowego i wrócimy następnego dnia.

Ta propozycja bardzo mi się spodobała wolę, aby wydawała na takie formy zabawy, niż na bzdurne zabawki albo słodycze…Potem połaziliśmy po lesie- cały dzień na dworze, trochę popadała deszcz-wtedy siedzieliśmy na pod drzewem, obserwowaliśmy żywicę na drzewie, czytaliśmy książki. Bąble są dość sprawne, więc każdy drzewo, krzak, pień traktują jak plac do ćwiczeń. Nie nudziliśmy się. Wieczorem zjedliśmy w barze mlecznym „Ania” pyszny obiad- zupa pomidorowa- 4 zł, kotlet drobiowy, ziemniaki plus zestaw surówki- 17 zł plus kompot-ceny nie pamiętam. I znów wylądowaliśmy na placu zabaw, gdzie byliśmy do 21 30- zostaliśmy sami, więc razem z nimi pobiegałam po placu zabaw- oni tak uwielbiają bawić się w berka…ale jakoś głupio się czuję, kiedy inni dorośli patrzą, a tyle radochy dla bąbli. Potem znaleźliśmy jeżyka i obserwowaliśmy go przez 30 minut. Wróciliśmy- szybka kąpiel i bajka „Zuzia spotyka nieznajomego”, bąble padły, a ja zaczęłam czytać książkę, którą zakupiłam w sklepie papierniczym za 10, 50 zł – tania, a gruba - chińskie autora o pseudonimie Moyan tytuł książki MOYAN żaby- miło się czyta, polecam

Kolejny dzień- 8: 30 pobudka, śniadanie- dziś parówki(wczoraj jajecznica), i w drogę do Muzeum Zabawek- 5 min spacerkiem. Koszt biletu 2 ulgowe ( 8zł) + 1 normalny 11 zł= 27 zł. Dzieci z początku chaotycznie przeszły, ale przeszliśmy z 20 razy całe Muzeum i wtedy się zainteresowały. Ja miałam dziwne uczucie, niestety kiedyś oglądnięte horrory wpłynęły na moją psychikę, lalki z dawnych lat działają na mnie dziwnie- ich oczy- takie ciemne plus te porcelanowe twarze- aj..

W Muzeum spędziliśmy z 1,5 h, ; potem niestety wata cukrowa- kupują ją dwa razy w roku- nie znoszę ohydztwo- ale przy wyjściu z Muzeum Pani w kasie powiedziała, że na bilety jest zniżka na watę cukrową i już mordką moich kochanym zaświeciły się oczy o „dobru zakazanym”, jaka radość z waty : D:D …Następnie poszliśmy pochodzić po górach i dzień nam minął jak nic. Cały dzień w ciszy, zielenie i czystym powietrzu-Ziutek czuł się fenomenalnie.

Kolejny dzień – wycieczka autobusem do Muzeum Papiernictwa- już nie pamiętam, jaki koszt biletów, wejście do Muzeum płaciłam tylko ja chyba z 10 zł, zaś warsztaty dla dzieci robienia własnych kartek – chyba 15 zł od głowy, ale kurczę nie pamiętam. Muzeum same w sobie- nic ciekawego, ale warsztaty bardzo im się podobały. Bardzo miły pan prowadził z dużą dozą cierpliwości i fajnym niegłupkowatym podejściem do dzieci. Z Muzeum dzieciaki wyszły głodne, więc hop włączone on-line i wyszukiwanie Baru Mlecznego, który okazał się być 5 minut spacerkiem. I tu ceny o połowę mniejsze, niż te w Kudowie Zdrój- zupa 2 zł, zestawy obiadowe 10 zł góra, potem pochodziliśmy po centrum i jak zwykle trafiliśmy na plac zabaw. Dzieciaki pobawiły się z 2 godziny, poznały nowych znajomych- dla mnie jest to bardzo ważne, aby byli kontaktowi i chętni do poznawania innych ludzi w każdym miejscu- otwartość pomaga w życiu. A ja wierzę, iż nie na siłę, ale przez różne miejsca przebywania dzieci uczą się bycia chętnym do poznawania obcych. Potem w drodze do autobusu zakupy w Biedronce – powrót do Buenos Aires. Rzuciliśmy zakupy i hops do Parku w poszukiwaniu jeży.





Ostatni dzień- Zuzka wyciągnęła kasę 60 zł- od razu poćwiczyliśmy liczenie na monetach i poszliśmy do Parku Linowego, potem zaś do kaplicy Czaszek- nic fajnego, ale dzieci ładnie wysłuchały historii opowiadanej przez przewodnika- 3minuty pooglądały czaszki, pogadaliśmy o tym gdzie jest mózg w tej czaszce. Następnie dotarliśmy do Muzeum – Szlak Ginących Zawodów- pokaz kowala i lepienia z gliny- szczerze mówiąc strasznie denne- na szczęście były mini zoo  najlepsza atrakcja dla dzieci. Pośmialiśmy się z sowy, która wyglądała jak ta Sowa Ewa z bajki „Pingwiny z Madagaskaru”. Po wydurnialiśmy się i wyszliśmy z tego czegoś…. Przeszliśmy inną drogą- z 3-4 km- bąble już padały…ale było fajnie taka wędrówka. Widzę, iż są gotowi na chodzenie po górach, więc hak tylko będę mieć kilka dni wolnego i będzie jeszcze ciepło wybierzemy się na wycieczkę.

Bardzo lubię spędzać z bąblami czas- daje mi to taką radość…Te dyskusje z nimi, kłótnie z Zuzą, Ziutka opowieści o złodziejach i potworach….Kocham to…. Już się łapię na tym, iż chciałabym, aby byli jak najdłużej tacy malutcy i kochani… to jest taki magiczny czas bycia z nimi- bycia z małymi istotami, które tak cię kochają i potrzebują twojego przytulenia, akceptacji, zakazu i wskazaniu dobra i zła, twojej kołysanki i przytulenia w ciągu nocy, tej dłoni, którą tulą do policzka jak zasypiają… oczywiście nie myślcie, iż cały czas jest sielanka, bo też krzyknę na nich, też mnie złoszczą, ale to chyba musi zachodzić zjawisko homeostazy psychicznej 

Mamuśki złościcie się, ale bądźcie szczęśliwe!!!!

Paulina- mama Józka i Zuzi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz