piątek, 14 listopada 2014

SŁUŻBA ZDROWIA W RÓŻNYCH KRAJACH: POLSKA, SINGAPUR, TAJLANDIA, MALEZJA I IZRAEL

Dzisiejszy post został zainspirowany ostatnimi wydarzeniami dotyczącymi zdrowia naszego Ziutka. Krążenie od jednego lekarza do drugiego i co najgorsze dalej nic nie wiadomo doprowadziło mnie ostatnio do lekkiego rozdrażnienia plus oczywiście każdy inne leki, które kosztują ze hoho i to nie wynika z jakiegoś skąpstwa z mojej strony, ale z krytycznego rozważania  czy Ziutkowi te leki pomagają, czy są realnie potrzebne??


Polska


We wrześniu Ziutek trafił na oddział Alergologii Dziecięcej we Wrocławiu,
bo miał problem z oddychaniem. Oczywiście wcześniej przed tym incydentem byłam u 3 lekarzy- Alergologów we Wrocławiu- zawsze chodzę do kilku jeśli jest to możliwe-każdy z nich dał inne krople do nosa , inny syrop na alergie i kazał przyjść do kontroli - byli to i lekarze na NFZ jak i prywatnie. Ogólnie pod koniec sierpnia, a zaczęłam go diagnozować od kwietnia nic nie wiedziałam, Józeczek dalej kaszlał i więcej był chory, niż zdrowy. Chciał bym tu zaznaczyć, iż jestem dość mocno przeciwna pakowania dzieciom jak i dorosłym zbędnych leków więc dostawał minimum lekarstw. I tak oto cudne zalecania lekarzy spowodowały, iż Ziut 1 września trafił do szpitala. Pediatra rejonowa nie chcą, aby doszło do podduszenia, gdyż ona nie słyszała zmian w płucach jak i oskrzelach, dała skierowanie do szpitala, z zaznaczeniem  "okołopłuce zapalenie" czy coś w tym stylu, nic innego nie mogła znaleźć w nazewnictwie w systemie, aby mieć powód wysłania  do szpitala.  I pojechaliśmy, kolejka to jedno- ale no trudno nie tylko moje dziecko chore, ale co mnie od początku zdziwiło, pani Ordynator w Izbie Przyjęć nawet go nie zbadała przepisała, to co Pediatra napisała na skierowaniu i hop na oddział od razu. Od progu przywitała mnie "anty-uprzejmość" jednej z pielęgniarek, z która toczyłam boję o normalność podczas całego pobytu w szpitalu. Po jakimiś czasie, po ulokowaniu nas w sali, gdzie okazało się, iż muszę posiadać własne łóżko, przyszła  lekarka, zbadała i stwierdzała zapalenie płuc teraz włączam myślenie- co do warunków polskich- czy młoda lekarka mogła się zasugerować opinia Pani Ordynator , a może miała inną opinię, ale przecież nie wolno się sprzeciwiać. Zwariować można, ale zgodziłam się na leczenie Ziutka. Kolejne 2 tygodnie w szpitalu to jak bitwa z personelem. Na pierwszy ogień lekarka prowadząca i moje pytania jakie leki bierze Józek i w jakich dawkach, łaskawie dostałam odpowiedź i to tak szybko zostały wypowiedziane nazwy leków, chyba po to żebym nie zapamiętała. Jak wcześniej prosiłam pielęgniarkę o informację jakie leki będą to spotkałam się ze zdaniem do prowadzącej mnie lekarki "Tu mama chyba się zna na lekach i chce wiedzieć"....oczywiście z ironią, zagotowałam się odpowiedziałam ze po prostu chce wiedzieć ( JEST TO JEDNO Z PRAW PACJENTA). Józeczek został naszpikowany lekami, przez 3 dni prawie nie chciało mu się ruszać, dostawał 3 razy dziennie syrop uspakajający. Znam ten lek, sama mu podaje ale wyłącznie raz dziennie wieczorem więc po 3 dniach powiedziałam, że nie będę mu dawałam tyle syropu i tylko wieczorem . Oczywiście opór jak zwykle od strony personelu, to brałam lek ale nie dawałam. Po co szpikować tak dziecko skoro nie ma potrzeby, po 3 dniach okazało się, że we własnym zakresie muszę mu poddawać osłonę. Przez 2 dni nie mogłam się doczekać, aby dowiedzieć się o wyniki Józka, w końcu jak przyszła lekarka prowadząca do nas, zamknęłam drzwi do sali i zalałam ją falą pytań (wcześniej zapisałam je ), zapisywałam co mi mówi. Byłam upierdliwa, ale inaczej się da, jest się zbywanym. Kolejna historia z "afer" szpitalnych- Józek dostał uczulenia na dłoniach i stopach- była to początkująca grzybica- przyszła do nas lekarka z oddziału, której głównym zadaniem było pukaniem w telefon i zdiagnozowała "wysypkę bostońską", a ja jej mówię, że Józio już miał i to nie wygląda jak bostońska. Oczywiście znów opór i  jesteśmy do dnia następnego odizolowanie od reszty.  Następnego dnia przychodzi inna lekarka i mówi, że przejdzie. Ja jej mówię, że to grzybica i słyszę: "Maść z witaminą A wystarczy, zawsze tak jest", no to dobrze kupiłam witaminą A z nadzieją, że pomoże. Następna "afera" szpitalna- brak miejsca dla dzieci- tylko sale i korytarz- dzieci w różnym wieku od niemowląt do 10 latka więc mamy otwierały swoje sale i wypuszczały wszystkie dzieciaki, a tu były klocki, a tu leciała bajka na komputerze i korytarz - miejsce zaklęte, ale jedyne żeby pograć piłką lub pobiegać i się zaczęło. Kiedy Ziutek już nabrał się zaprzyjaźnił się z chłopcem Wojtusiem i obydwoje z temperamentem biegali i grali w piłką, oczywiście personel kręcił nosami- nie cały ale można by ująć, ż 70 % było niezadowolonych, to już słychać było, "To nie plac zabaw, tu nie można", dobra, więc Mamusie z dziećmi przeniosły się do sal i dzieci skakały po materacu w jednym z pokoi i weszła pielęgniarka "ta najgorsza z najgorszych" i do mnie, że to nie może być, więc jej tłumaczę na spokojnie, iż na korytarzu nie, to gdzie dzieci mają się pobawić???. A ona, że jak mi jest tak dobrze być w sali z kimś innymi, to ona zaraz mnie tu przeniesie i wtedy się we mnie przelało. Usłyszała ode mnie "Czy to jest jakaś kolonia karna? Bo mnie straszy, że ciągle się wszystkich czepia,  ze jest tak niemiła osobą, iż niech sobie w końcu to uświadomi", jej reakcja jeszcze bardziej mnie zirytowała, gdyż nagle po 2 dniach przypomniało jej się, że Józek ma "wysypkę bostońska" więc jej odpowiedziałam,"Proszę iść się zorientować, co dolega dziecku, które jest niby "pod dobrą opieką" pani, a nie mnie tu znów szantażować" Cała "afera" skończyła się na przyjściu Pani Ordynator, której też okazała się nienajlepsza i usłyszała ode mnie kilka słów. Na koniec pielęgniarka "najgorsza z najgorszych" powiedziała mi,  że "stoimy po dwóch stronach barykady" więc jej skwitowałam, że jak dla niej praca w szpitalu to wojna to niech zmieni zawód, a Pani Ordynator, że jak jej się nie podoba moje zachowanie i opinia o tym co się dzieje w szpitalu, to niech napiszę skargę na mnie. I szczerze mówiąc po tej  "aferze" trochę poprawiło, nawet dzieci mogły korzystać z korytarza. Po 2 tygodniach Józek dostał grzybicy paznokci i teraz dalej ją leczymy. Leki zostały mu zmienione po konsultacji z dwójką lekarzy, gdyż te zalecone w szpitalu powodowały non stop grzybicę. Jedynym plusem szpitala było poznanie ciekawych Mam z ich kochanymi bąblami.

A jak wygląda służba zdrowia  w Singapurze, Malezji, Kambodży, Tajlandii czy w Izraelu??

 

Singapur


Pod koniec marca tego roku Józek nas się rozchorował więc pojechaliśmy do szpitala KK Women's and Children's Hospital.  Szpital nowoczesny, jak to w Singapurze. Najpierw wpłacasz około 130 zł a wejściu, kiedy masz już swój numerek idziesz do poczekalni. W poczekalni jest mnóstwo krzeseł , telewizor z bajkami i wyświetlacz z numerami pacjentów. Najpierw wywiad z pielęgniarka, pobranie krwi, następnie wróciliśmy do poczekalni, po chwili wywiad z lekarzem , który zalecił inhalacje i zdjęcie klatki piersiowej.  Najpierw inhalacje, potem "raz dwa" prześwietlenie klatki piersiowej, kiedy czekaliśmy na wynik zdjęcia klatki, kolejna tura inhalacji, następnie konsultacja z lekarzem i koniec. wszystko wiemy- lekarz na spokojnie wszystko tłumaczy, pokazuje zdjęcie klatki, wypisuje receptę. Apteka jest w szpitalu, idziesz z receptą i z numerkiem przypisanym od początku, tam robią leki  pod pacjenta (na poczekaniu) pod wiek i wagę. Kiedy odbieraliśmy leki farmaceutka wszystko tłumaczy ile i kiedy brać, podkreśla ważniejsze informację na etykiecie leku długopisem. Koszt leków:paracetamol ( czysta substancja paracetamol plus substancja smakowa- wystarczy dać mała łyżeczkę dziecku 3 letniemu o wadze 13 kg, aby gorączka spadła, w Polsce muszę dać 12 ml, aby zadziałało), antybiotyk z osłoną, dwa syropy zyrtec i nasz zdziwienie, kiedy płaciliśmy - 2,5 dolara singapurskiego- 8 zł.


W Malezji


Jak ktoś nas zna wie jaki Ziutek to łobuziak, zawsze coś wykombinuje, non stop gdzieś wlezie, rękę wsadzi itp. Akurat w stolicy Malezji, jechaliśmy z nim do szpitala, gdyż skacząc na mnie znienacka na plecy, ja go nie zdążyłam złapać i upadał na bok głowy na twardą powierzchnię. I od razu guz, krew z nosa więc my za taksówkę i do szpitala.  I tu zdziwienie szpital jak hotel, zero kolejki, wypełniasz szybko papiery i czekasz z 30 min na lekarza, między czasie pielęgniarka przyszła obmyć nosek Ziutka, temperatura, ciśnienie. Ogólna obserwacja zalecona, czy nie będzie wstrząs mózgu. Cena wizyty około 80  zł, w tym leki Paracetamol, maści na czoło  i tak jak w Singapurze leki robi się pod pacjenta na poczekaniu.

.

W Tajlandii




Bąble na spacerze w Tracie
Po powrocie z Kambodży Józczek uskarżał się na bol w buźce, zęby raczej nie, gdyż dbamy i przed wyjazdem miał zrobione wszystkie więc podjechaliśmy do szpitala w miejscowości Trat (mało turystów) i okazało się, że afty i znów zapłaciliśmy 40 zł  i kolejne miejsce, gdzie lekarstwa są robione na miejscu.






Izrael

W Izraelu byliśmy w 2010 roku i jak to nasz Ziutek uatrakcyjnił nam wyjazdy i dostał gorączki.:)
Nocowaliśmy wtedy u Sióstr Polskich w Startym Domu w Jerozolimie, które zaoferowały pomoc i sprowadziły polskiego lekarza, który akurat był na Pielgrzymce. Przebadał Ziutka i było w porządku z nim. Rano postanowiliśmy jednak upewnić się czy jest z nim wszystko dalej w porządku, zwłaszcza, że mieliśmy jechać do Jordanii, tak to byśmy zrezygnowali z planów i już :).  Wychodzę z założenia, że  lepiej wiedzieć, niż się domyślać. Podjechaliśmy do szpitala. Szpital super, w środku jeszcze lepiej, z mojej obserwacji wynika, iż duża część szpitala została zbudowana z datków od Żydów, gdyż są tabliczki z podziękowaniami. Czekaliśmy długo, personel okazał się bardzo miły, pobrali mu krew, zbadali, zmierzyli ciśnienie i okazało się, że Ziutek zdrowy. Najgorszym momentem w całym tym wydarzeniu był fakt na wejściu trzeba było zapłacić około 2 tyś zł za wizytę!!! -na szczęście ubezpieczyciel zwrócił wszystko.  Koszt był tak kolosalny, że aż nami wstrząsło. Na pewno była to jedna z droższych wizyt w szpitalu :)

Z całego zestawienia najlepiej leczyć się w Singapurze. Został on określony przez agencję Bloomberg w 2013 jako najbardziej efektywny system opieki. Jednak co trzeba podkreślić, NAJLEPIEJ TO WOGÓLE NIE CHOROWAĆ :)


Paulina- mama Zuzi i Józia